(SPOILERY)
Kolejny przereklamowany film Zinnemana (przestaję już liczyć).
Swoista droga donikąd, choć odmalowana w smutnych odcieniach szarości, trącąca pesymizmem i dusznym klimatem, który ma prawo urzec. Tym bardziej, że dobrze przedstawione realia Europy zmierzającej ku wojnie słusznie nie pozostawiają, złudzeń na odkupienie. Czysta, pełna oddania i bezgraniczna przyjaźń dwóch kobiet staje się jednak narzędziem w rękach oprawcy i obłudy kreowanej przez pozornych przyjaciół.
Po tragedii wszyscy, prócz głównej bohaterki, usuwają się w cień, umywają ręce. Tylko Lillian nie chce zapomnieć. W końcowych scenach, tkwiąc w mroku zniszczonej łodzi, po śmierci wszystkich swych bliskich wciąż tkwi na brzegu. Czyżby wyrzuty sumienia nie pozwalały jej umrzeć? A może przeciwnie, ona chce żyć, by jak najdłużej zachować pamięć o Julii? Czy to ważne? I tak pozostaje jej tylko pustka zamknięta odległym horyzontem…
Niespecjalnie spodobał mi się ten film, ale nie jestem hipokrytą, więc chylę czoło. Przynajmniej troszeczkę…
Moja ocena - 6/10
34 nagrody mówią same za siebie (Wg mnie w pełni zasłużone).
"JULIA" to wg mnie kolejny wręcz doskonały film Freda Zinnemanna. Najważnieszy obok:
"OTO JEST GŁOWA ZDRAJCY",
"DNA SZAKALA",
"W SAMO POŁUDNIE".
"JULIA" to dla mnie przejmująca opowieść o dwóch kobietach, ich przyjaźni wystawionej na próbę i to przez jedną z nich. JULIA oczekuje od LILIAN podjęcia bardzo dużego ryzyka. Ma przyjechać do nazistowskich Niemiec, a jest Żydówką. To film o heroiźmie bez herozimu.
Najbardziej fascynujące w tym wszystkim jest to, że to opowieść na faktach.
Trzeba znać.
34 nagrody? Przyhamuj nieco. Przeciwny jestem (całkiem popularnemu) twierdzeniu "nominacja = nagroda". Idąc tym głupim tokiem rozumowania doszlibyśmy do konkluzji, że Meryl Streep ma na koncie 16 Oscarów...
Przyznam się szczerze, że fanem Zinnemana nigdy nie byłem, wręcz przeciwnie - zachwyt nad każdym jego kolejnym jego filmem jest dla mnie wręcz niezrozumiały (Freddy nawet na słabszy film dostawał worek nominacji, a taki choćby Frankenheimer nawet będąc w wybitnej formie nie dostał choćby żałosnej nominacji do Oscara; nie licząc dwóch do Globów).
A propos wymienionych przez Ciebie filmów - "W samo południe" to dla mnie najbardziej przereklamowany western w historii kina, ale za to pozostałe dwa tytuły to rzeczywiście perełki w swym gatunku (ze szczególnym wskazaniem na "Oto jest głowa zdrajcy"). "Julię" ulokuję gdzieś pośrodku...